piątek, 13 marca 2015

Teneryfa czyli weekend z wulkanem Teide








Będąc kilka dni na Gran Canarii, chciałyśmy we trzy (z moją przyjaciółką i szwagierką), chociażby na weekend, odwiedzić też inną wyspę. Prawda jest jednak taka, że do końca nie byłyśmy zdecydowane, którą wybrać. Kiedy więc dzień przed wyjazdem podjęłyśmy decyzję, że będzie to Teneryfa obudziłyśmy się z ręką w przysłowiowym nocniku, ponieważ okazało się, że kompletnie nie mamy planu na zwiedzanie wyspy. Rejs statkiem na Teneryfę wykorzystałyśmy na planowanie trasy i szybkie czytanie w przewodniku co warto, a czego nie warto tam oglądać. Pogoda była średnia, więc nasza łajba bujała jak szalona i nawet ja, która akurat statki uwielbiam (w przeciwieństwie do samolotów;), musiałam ratować się miętową herbatą...


Żegnaj Gran Canario

Witaj Teneryfo
Gdy dopłynęłyśmy do Santa Cruz de Tenerife, czym prędzej udałyśmy się do jednej z wielu firm przewozowych, żeby wynająć auto. Niestety był to weekend i sprawa nie była wcale taka łatwa. Szukałyśmy w wielu miejscach, ale auta rozchodziły się jak świeże bułeczki i w końcu został nam wciśnięty inny samochód niż chciałyśmy. Wściekłe, że musiałyśmy zapłacić więcej za ten "przymusowy luksus" i zaskoczone, że nawet w listopadzie mają takie oblężenie, jeszcze nie zdawałyśmy sobie sprawy, że wyspa będzie nam płatać podobne figle na każdym kroku....

Nasz wspaniały plan o zwiedzaniu pierwszego dnia innej części wyspy padł zupełnie, bo pogoda była tam paskudna, a deszcze i wichury zmusiły nas do natychmiastowej zmiany trasy. Pojawił się więc problem z noclegiem, bo skoro zmieniłyśmy kierunek jazdy, noclegu też musiałyśmy szukać w innym miejscu. Oczywiście pełne optymizmu (przecież to świetnie znana nam Hiszpania, jesteśmy prawie u siebie!!!) stwierdziłyśmy, że jak zacznie się ściemniać, to na pewno szybko znajdziemy nocleg na trasie, w milionie przydrożnych hosteli, pokoi i pensjonatów czekających tylko na nas....Ale o tym później ;)

Teneryfa jest pełna punktów widokowych (miradores), w zasadzie można zwiedzać wyspę jeżdżąc od jednego do drugiego, patrząc gdzie na mapie znajduje się następny punkt. Moja rada jest taka: zatrzymujcie się w każdym, bo zawsze jest szansa, że zobaczycie coś naprawdę wyjątkowego. Na przykład poniższy punkt widokowy (Mirador de Garachico), na pierwszy rzut oka wydawał nam się podobny do wszystkich innych, dopóki nie podeszłyśmy do murku i naszym oczom nie ukazał się niesamowity widok miasteczka położonego na wodzie.




Postanowiłyśmy skupić się głównie na tych atrakcjach Teneryfy, które bardzo nas interesowały, pomijając całkowicie kurorty południa. Pierwszym kierunkiem, który obrałyśmy stał się punkt widokowy Altos de Baracán, z którego widać wyjątkowy krajobraz wąwozu Carriza i w oddali sąsiednią wyspę La Gomerę oraz malowniczą miejscowość Las Portelas. To, co odróżnia Teneryfę od Gran Canarii to wszechobecna zieleń, która nadaje północy wyspy łagodniejszego charakteru.


W oddali pod chmurami wyspa La Gomera



Buszujemy w krzakach oglądając roślinność wyspy

















Niektóre kręte, wąskie drogi oraz przepaście na trasie, mogą przyprawiać o gęsią skórkę. Często na zakrętach trzeba używać klaksonu jako ostrzeżenie, że nadjeżdżamy, a przy mijaniu jechać ostrożnie, by nie urwać lusterka. Gdy jechałyśmy już ładnych parę minut pod górę i zaczynałam mieć wrażenie, że bardziej poruszamy się w pionie niż w poziomie zaczęłam się naprawdę cieszyć, że jednak dali nam trochę lepsze auto. Rozluźniłam się dopiero, gdy wysiadłyśmy i mogłam nacieszyć oczy zniewalającym krajobrazem między innymi miejsca Cruz de Hilda.








Nie zapomnijcie zatrzymać się w wiosce Masca (gdzie żyje tylko stu mieszkańców), aby zobaczyć jej malownicze położenie oraz tradycyjną wiejską zabudowę. Podobno warto zejść także do wąwozu Masca, do którego idzie się trzy godziny w jedną stronę, ale który zapewnia wyjątkowe widoki oraz bujną roślinność. Pamiętajcie jednak o butach górskich, bo trasa do łatwych nie należy. Nam niestety nie starczyło już czasu na zejście do wąwozu, tym bardziej, że w dalszym ciągu nie miałyśmy zaplanowanego noclegu, a było już popołudnie. Rozglądałyśmy się cały czas jadąc, ale hosteli jakoś nie było widać...

Nasz następny przystanek to jedno z ładniejszych miejsc na wyspie w moim prywatnym rankingu czyli Mirador de Archipenque. Widoczne z niego skaliste klify zwane są gigantami (Acantilados de los Gigantes) i osiągają nawet do 600 metrów. Jeśli nie wystarczy wam widok klifów z lądu, można zobaczyć je także z morza, wybierając się w rejs statkiem. Dużo ludzi wybiera się w ten rejs także dlatego, że można zobaczyć wieloryby i delfiny w ich naturalnym środowisku.




Słońce było coraz niżej, więc szukałyśmy wytrwale noclegu, ale nie znalazłyśmy ani jednego miejsca, które dysponowałoby wolnymi pokojami i to tylko na jedną noc. No i nauczka - TENERYFA TO NIE HISZPANIA KONTYNENTALNA, tutaj nie jest tak łatwo o nocleg na szybko, a gdy jedziesz autem nie ma wolnych pokoi, hosteli czy pensjonatów za każdym zakrętem. A może po prostu nie miałyśmy szczęścia? Kiedy zachód słońca zaczął nas doganiać, byłyśmy już troszkę przerażone, że nie mamy nawet internetu w telefonie, więc poprosiłyśmy mojego męża, by znalazł coś na szybko w okolicy na portalu booking.com. Zdając się całkowicie na niego pojechałyśmy do jedynego dostępnego domu, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Przemiłe hiszpańskie małżeństwo wynajęło nam bardzo czyste i ładne mieszkanko w spokojnej miejscowości Playa de San Juan. Nikt przed nami tam jeszcze nie nocował, bo dopiero co postanowili je wynająć. Nic nas tak nie ucieszyło jak wygodne łóżka, w których zmęczone drogą i nadmiarem wrażeń zasnęłyśmy po 5 minutach. Wraz ze wschodem słońca opuściłyśmy mieszkanie, wrzucając w hiszpańskim stylu klucze do skrzynki na listy (kto by się przejmował :) i pojechałyśmy zdobyć najważniejszy punkt trasy - wulkan Teide.

Zachód słońca dnia poprzedniego, w oddali nad miasteczkiem góruje Teide.








Playa de San Juan
Od zawsze słuchałam opowieści o wspaniałym Pico del Teide. Nie dość, że jest to najwyższy szczyt całej Hiszpanii (3718 m n.p.m.), to jeszcze jest wulkanem. Niesamowite widoki wręcz gwarantowane. Na stratowulkan można się dostać kolejką, która wjeżdża na wysokość 3555 m n.p.m. Wyruszyłyśmy o bladym świcie, żeby uniknąć tłumów. Całe podekscytowane i zdziwione, że na drodze nie ma absolutnie nikogo, jechałyśmy samochodem w upragnionym kierunku. Wszędzie zakręty, wspaniałe widoki, a droga wiła się coraz bardziej pod górę, minęłyśmy już wysokość tysiąca metrów i NAGLE, gdy byłyśmy już prawie u celu, pojawiła się nam informacja, że w samochodzie brakuje płynu chłodniczego... Złość, rozczarowanie i strach mieszały się w nas, bo byłyśmy już tak blisko celu, a na tym pustkowiu, obszarze parku narodowego, gdzie nie było absolutnie nikogo i tak nikt by nam nie pomógł. Znalazłam szybko papiery naszej firmy przewozowej i zadzwoniłam do nich, opowiedziałam w skrócie co się dzieje i jak beznadziejna jest nasza sytuacja. Pan z typowym hiszpańskim luzem odpowiedział, żebyśmy się kompletnie nie martwiły, bo płyn chłodniczy jest uzupełniony, tylko po prostu ta kontrolka się ciągle niepotrzebnie zapala, że już mieli kilka takich zgłoszeń dotyczących tego auta. Wyobrażacie sobie????? Mieli kilka zgłoszeń, ale tego nie naprawili. Nie raczyli nas też wcześniej poinformować, że to auto może mieć taką usterkę, przecież może akurat tym razem lampka się nie zapali, prawda? Nic się nie dzieje (no pasa nada) usłyszałam słynne stwierdzenie w słuchawce. Cóż było robić....uspokojone, ale lekko zszokowane jechałyśmy więc dalej. 





Teide widoczny już z daleka, a my jedziemy po drodze między lawą a lawą.













Pamiętajcie, że na sam szczyt Piekielnej Góry (tak w języku Guanczów nazywano Teide) nie dostaniecie się kolejką. Jeśli chcecie wejść bowiem na najwyższy możliwy punkt wulkanu, a wjazd kolejką na prawie szczyt wam nie wystarcza, musicie poprosić z dużym wyprzedzeniem o specjalne pozwolenie na stronie parku narodowego www.reservasparquesnacionales.es  Przepis ten ma na celu ograniczenie tłumów na szczycie. Gdy wysiądziecie z kolejki trasa nie powinna wam zająć więcej niż 40 minut. Nie zapomnijcie o kurtkach, polarach, ciepłych czapkach i rękawiczkach, bo na wysokości prawie 4000 metrów jest już dość zimno i bardzo mocno wieje. Szczerze mówiąc, to nigdy wcześniej nie byłam tak wysoko :)

Jedzie nasz wagonik

widoki z wagonika



Widok zastygniętej lawy i różnych odcieni rudego  i brązowego w dole

Yuppi Teide zdobyty, mimo obaw o pogodę wszystko się udało! Tu - Hania i ja, super szczęśliwe!





Ewa na stratowulkanie


Na tej wysokości będziecie już ponad chmurami

Cudownie!

Żegnaj Teide, oczarowałeś nas!
Po wizycie na wulkanie udałyśmy się zobaczyć baseny naturalne w miejscowości Bajamar. Było dość chłodno i byłyśmy już tak mocno przewiane wiatrem z Teide, że nawet nie przyszło nam do głowy, żeby się kąpać. Faktem jest, że to musi być wspaniałe miejsce podczas słonecznego dnia, nawet jak są duże fale, bezpiecznie pływacie w zamkniętym basenie z naturalną, niechlorowaną wodą z oceanu, ale jednocześnie macie przyjemność z widoku fal rozbijających się tuż pod waszym nosem.





Mając udogodnienia w postaci basenów nikt nie musi próbować wchodzić do wody od strony kamienistej plaży



Na trasie podczas gorszej pogody nie zdziwcie się, że możecie natrafić na zamknięte drogi lub policję, która każe wam zawrócić. Nie wszystkie miejsca są przejezdne podczas złych warunków atmosferycznych, istnieje bowiem ryzyko osunięcia się kamieni na drogę. Nam niestety przytrafiło się to, gdy jechałyśmy zobaczyć jedną z atrakcji wyspy i byłyśmy bardzo niepocieszone, że wiatr rujnował nam plany.




Żeby zobaczyć chociaż jedno miasteczko opisywane w przewodniku wybrałyśmy się do San Cristóbal de La Laguna. Miejsce reklamowane jako najładniejsza miejscowość na Teneryfie było śliczne i kolorowe, ale chyba byłyśmy jeszcze pod takim wrażeniem Teide, że nie byłyśmy w stanie docenić należycie jego uroku.

Kolorowe domki w La Laguna























Typowe patio we wnętrzu tzw. Domu Kapitana (Casa de los Capitanes Generales)


Sklep, w którym mieszkańcy zaopatrują się w artykuły Bożonarodzeniowe. W Hiszpanii bowiem tradycja robienia samemu szopek betlejemskich jest bardzo rozpowszechniona.
Ostatnim naszym przystankiem była PLAŻA (Playa de las Teresitas). I to nie byle jaka, bo w okolicach stolicy wyspy Santa Cruz de Tenerife wymyślono sobie, że skoro nie ma ładnej piaszczystej plaży w pobliżu, to trzeba nawieźć piasek z Afryki. Dzięki temu turyści mogą delektować się odpoczynkiem na sztucznej, ale pięknej i czystej plaży (kosze na śmieci co kilka metrów!), wylegując się na żółtym saharyjskim piasku.





No i to już koniec naszej wyprawy, żegnaj wspaniała Teneryfo! Może tu jeszcze kiedyś wrócimy, aby zobaczyć atrakcje południa wyspy lub przenocować w schronisku Altavista na Teide i obejrzeć wschód słońca na wulkanie? Kto wie...

Nasza trasa:
Dzień 1: Santa Cruz de Tenerife - Mirador de Garachico - Mirador Altos de Baracán - Mirador la Cruz de Hilda - Masca - Mirador Archipenque - Playa de San Juan
Dzień 2: Playa de San Juan - Pico del Teide - Bajamar - San Cristóbal de La Laguna - Playa de Las Teresitas